top of page

Rozdział V

Opowieść z zaskoczenia

    Podróż powrotna odbyła się bez przeszkód, chodź trwała nieco dłużej niż ta, w którą wyruszyli wspólnie z Marantarem. Gdy dotarli na miejsce zastali wszystko w stanie nienaruszonym. Aż trudno im było uwierzyć, że przez ostatnie kilka dni mieszkali w innym miejscu.
    Od razu po przybyciu do swojego szałasu z największą przyjemnością i ogromną ulgą złożyli w nim wszystkie rzeczy, jakie zakupili u Kashafina i Lyfa. Mając sól i inne przyprawy przyrządzili wyborny obiad, chociaż oczywiście nie dorównywał tym, które jedli u Marantara. Po posiłku postanowili porzucić bezczynność i nieco polepszyć swój los, aby choć o krok przybliżyć się do standardów jakie poznali w domu starca. Całe popołudnie spędzili wędrując między swoim szałasem a otaczającym ich lasem, zewsząd znosząc drewno potrzebne do rozbudowy ich siedziby. Tym razem mając narzędzia, wybierali tylko zdrowe drzewa, pamiętając oczywiście o tym, że muszą je zataszczyć własnymi siłami na miejsce budowy, więc naturalnie nie mogły być one zbyt duże. Podobna praca zajęła im również cały następny dzień.
    Kolejne kilka dni poświęcili na obróbkę zebranego drewna i przygotowywaniem go do użycia jako budulec. Gdy podstawowy materiał był gotowy, zaczęli zastanawiać się nad pracami budowlanymi. 
    Po pierwsze musieli całkowicie przebudować i nieco powiększyć dotychczasowe mieszkanie. Tuż przy szałasie, którego na razie postanowili nie burzyć, wyznaczyli miejsce na swoją nową siedzibę. Cały budynek wykonali w podobny sposób jak za pierwszym razem, jednak ze znacznie lepszych materiałów i z większą precyzją. Dzięki narzędziom praca była dużo lżejsza i przyjemniejsza niż ostatnio, a gotowe mieszkanie wytrzymalsze i bardziej atrakcyjne wizualnie. Wewnątrz podzielili domek na trzy części - dwie mniejsze i jedną większą. Ta większa miała posłużyć im za pokój wspólny - coś na wzór salonu, natomiast mniejsze części za sypialnie - jedna dla Izy, druga dla Mateusza i Roberta.
    Z zewnątrz wchodziło się do prostokątnego salonu, natomiast u jego szczytu, na dłuższej krawędzi widniały wejścia do obu sypialni - Izy po lewej, panów po prawej stronie. Jeśli chodzi o drzwi, tym razem musieli wykonać ich znacznie więcej, bo aż trzy sztuki. Jednak i one były pod każdym względem lepsze od swoich pierwowzorów. Mając zawiasy, które zakupili kilka dni wcześniej, mogli zamocować drzwi do ścian budynku. Może i nie mieli klamek ani zamków i aby wiatr nie otwierał im drzwi przywiązywali je rzemieniem do jednego z konarów użytych do budowy konstrukcji, ale dzięki zawiasom nie musieli ich za każdym razem podnosić i przenosić kawałek dalej, tylko delikatnym pchnięciem bądź pociągnięciem mogli je w każdej chwili otworzyć i zamknąć.
    Pozostała kwestia podłogi. Jak na razie wyłożyli ją jak ostatnio - gałęziami, mchem, suchą trawą i liśćmi, jednak postanowili to zmienić. Z wielkim trudem przecinali pnie i konary na pół. Następnie ścinali ich wierzchy aby straciły wypukłość. Tak otrzymane nieco krzywe deski ułożyli w swoim nowym domu, delikatnie wciskając je w miękkie podłoże. Dzięki tej żmudnej pracy udało im się wykonać podłogę, która do czasu wyschnięcia była dość mokra i lepka, jednak zawsze lepsza niż goła ziemia, kamienie i trawa. 
    Cała praca (nie licząc zbiórki surowców) zajęła im nieco ponad tydzień. Gdy dom był gotowy weszli do niego podziwiając tak, jakby go właśnie znaleźli lub wygrali na loterii. Wszyscy byli zgodni, że najwyższa pora pomyśleć o umeblowaniu ich wspaniałego mieszkania.
    Pierwszym sprzętem miał być stół. Do wykonania blatu przygotowali sobie deski, podobne do tych, które tkwiły w podłodze. Przybili je do dwóch belek ułożonych w poprzek blatu. Nogi wykonali z pociętych na długości konarów. Oczywiście nie zapomnieli o tym, aby deski spajające blat znalazły się od strony spodniej. Jako siedzenia posłużyły im cztery grube i masywne, choć dość niskie klocki, które ledwo udało im się przyturlać na miejsce.
    Przez kolejne dni tworzyli kolejno coraz to inne meble. Mając do dyspozycji więcej wyobraźni i dobrych chęci wspieranych dużymi ilościami wolnego czasu niż materiałów i narzędzi, wykonali łóżka, regał na którym przechowywali jedzenie i przedmioty codziennego użytku, skrzynię na narzędzia, nową sieć do połowu ryb i wiele innych, bardziej lub mniej przydatnych sprzętów. Ogarnięci entuzjazmem tworzenia, nieopodal domu skonstruowali nawet wychodek, taki jaki pamiętali z dziecięcych lat, gdy przebywali na wakacjach w dziadków. Mimo że w domu była już ubikacja i nikt nie korzystał z taj na dworze, nikt też nie odważył się jej również nigdy usunąć. I tak stała przez całe lata niczym relikt przeszłości. Dzisiaj podobna stała przy domu trójki przyjaciół, jednak tutaj nie była tylko eksponatem do podziwiania. Oczywiście nie zapomnieli o wycięciu otworu w kształcie serduszka w drzwiach.
    Pozostała kwestia starego mieszkania, które teraz opustoszałe, stało tuż przy nowo wybudowanym domu. Podczas krótkiej dyskusji postanowili, że przerobią go na coś w rodzaju spichlerzu bądź magazynu (czy może bardziej czegoś, co miałoby być połączeniem obu miejsc w jednym). Co do "przerobić" to jest to trochę za dużo powiedziane - ograniczało się to do zawiasów łączących drzwi ze ścianą i zamocowaniu wewnątrz paru półek, na których można poukładać przeróżne przedmioty - najczęściej zbędne i do niczego niepotrzebne. 

    Gdy pewnego razu wędrowali po lesie w poszukiwaniu owoców i ziół, po raz kolejny wydarzyło się cos niespodziewanego (niedługo to chyba stanie się tradycją - ale czy wtedy nie przestanie być niespodzianką?). Po mniej więcej trzydziestu minutach przetrząsania runa lasu i gałęzi drzew Iza stanęła jak wryta.
- Słyszeliście to? - w jej szepcie wyczuć można było nutę strachu. Mówiąc wskazywała na pobliskie zarośla.
- Co? - zapytał Robert - Nic nie słyszałem.
- Chyba ci się wydawało - dodał Mateusz.
- Nie! Na pewno nie! Słuchajcie! - upierała sie przy swoim.
Przez chwilę zaległa głucha cisza.
- Rzeczywiście, teraz też coś słyszałem. Ale co to może być!? - zapytał Robert.
- Nie wiem... Może to jakieś zwierzę?
- Ale co!? Ja nic nie słyszę! - zawołał oburzony Mateusz.
- Bądź cicho to może coś usłyszysz!
Po chwili i on usłyszał. Z zarośli wydobywał się cichy odgłos przypominający trzask łamanych gałęzi połączony z szelestem liści i głośnym sapaniem przerywanym dziwnymi jękami.
- To nie może być zwierzę - Iza przerwała milczenie.
- Więc może pójdziemy sprawdzić? - zaproponował Mateusz.
- Dobra, ale ty idziesz pierwszy.
- Ok, ok, skoro się boicie... - wymuszona ironia nie ukryła całkowicie lęku widniejącego na jego twarzy.
- Nie powiedziałam, że się boję! Dla mnie po prostu jest różnica między odwagą a głupotą.
- Jaka tam głupota... Idę!
    I poszedł. A Iza z Robertem prawie deptali mu po piętach. Gdy dotarli do zarośli z których dochodził głos, Mateusz chwycił pierwszą napotkaną gałąź, wymierzył w sam środek krzaków i pchnął z całej siły. Krzak odpowiedział stłumionym jękiem, cichym sykiem i siarczystym przekleństwem - tych odgłosów na pewno nie wydało żadne zwierzę. Gdy wszyscy stali jeszcze w osłupieniu, z zarośli wyskoczył średniego wzrostu mężczyzna. Miał okrągłą twarz a na niej obfity czarny zarost i takież same włosy. Wyglądał na około trzydzieści, trzydzieści pięć lat.
    Na sobie miał przewiewną, szarą koszulę (które pierwotnie zapewne była biała) z długimi rękawami oraz brązowe, skórzane spodnie, których nogawki urywały się gdzieś między kostkami a kolanami. Na stopy założone miał drobne (jak na wzrost mężczyzny) buty - również skórzane i również brązowe. Ogólny wygląd sugerował, że stojący przed nimi człowiek uciekł przed chwilą z planu filmu, którego akcja toczy się w średniowiecznej Europie - w filmie tym mógłby grać rolę biednego wieśniaka - brakowało mu tylko wideł i kłosa zboża trzymanego między zębami.
- Co wy wyprawiacie!? - wrzasnął mężczyzna. - Chcieliście zabić człowieka? Co ja wam zrobiłem? 
- Uspokój się - podjął rozmowę Robert - nie wiedzieliśmy, że ty tam jesteś. Zaniepokoiły nas hałasy dochodzące z krzaków i postanowiliśmy to sprawdzić.
- Sprawdzić!? Chyba zadźgać patykiem na śmierć!
- Powtarzam, że nie wiedzieliśmy, że... - tu zrobił krótką przerwę - a tak w ogóle, to co robiłeś w tych krzakach?
- Co robiłem w krzakach?... - nieznajomy lekko się zmieszał - Nic takiego... Próbowałem się z nich po prostu wydostać... Wpadłem na nie i powłaziły we mnie te cholerne kolce! - wyznał ze wstydem, wskazując jednocześnie na małe drewienka powbijane w ręce i nogi - a kiedy wy brutalnie chcieliście mnie...
- Brutalnie! Chyba nie wiesz jeszcze co to słowo oznacza... - wtrącił dziwnie chłodnym głosem Mateusz.
- Uspokój się! - skarcił go Robert.
- Powtarzam - kiedy wy BRUTALNIE zaatakowaliście mnie, ja próbowałem się tych kolców pozbyć! - dokończył przez zaciśnięte zęby mężczyzna.
Cała trójka właśnie w tym momencie zauważyła, że gałęzie rośliny, która tak bardzo przykuła ich uwagę dziwnymi odgłosami, całe pokryte są igłami, identycznymi jak te, które tkwiły w ciele nieznajomego.
- O Boże! - zawołała przerażona Iza - to przecież musi strasznie boleć!
- No jak pani na to wpadła!? Cóż za odkrycie! Niesłychane! Gdyby nie bolało nie próbowałbym ich sam wyciągać. Hmm... W sumie teraz dzięki pani koledze - tu spojrzał przeszywającym wzrokiem na Mateusza - wcale ich nie czuję. Za to okropnie boli mnie ręka! Na pewno ją złamał!
- Proszę pokazać - zaproponowała Iza. - Jestem lekarzem.
- Tak, tylko że weterynarzem - cicho mruknął Robert.
- Czy coś pan mówił? - zapytał nieznajomy.
- Nie, nie - kaszlnąłem.
Iza zajęła sie oglądaniem ręki nieznajomego, obdarzywszy najpierw jadowitym spojrzeniem Roberta. 
- Ssss... Czy pani chce mnie dobić!?
- Proszę nie zachowywać się jak baba, już kończę.
Nieznajomy przez resztę badania starał się zachować spokój - zapewne podziałało na niego sformułowanie "zachowywać się jak baba".
- Już. Jakoś pan przeżył, prawda? Nic ci nie będzie, to tylko stłuczenie. W domu mamy trochę ziół - przygotuję lekarstwo i za parę dni będziesz się czuł jak nowonarodzony. 
- O ile pozbędzie sie pani tych igieł.

    Mimo ukierunkowania na leczenie zwierząt, Iza naprawdę potrafiła przygotować napar, który w znacznym stopniu poprawił stan obcego im człowieka - szczególnie ten psychiczny. Poza tym fachowo usunęła z jego ciała wszystkie kolce - to pewnie dlatego, że zwierzętom takie przygody zdarzają się nad wyraz często.
- Słuchajcie - zaczął wędrowiec w chwili, gdy zbierali się do szykowania obiadu.  - Jestem wam bardzo wdzięczny za waszą pomoc, jednak muszę was opuścić.
- A to dlaczego? - zapytał Robert - Właśnie przygotowujemy obiad. Myśleliśmy, że zjesz z nami. Poza tym musisz mieszkać daleko stąd, bo w pobliżu nie ma żadnych domów ani osiedli, więc nie uda ci się wrócić do domu przed nocą. Nie lepiej by było, gdybyś przenocował u nas i rano wyruszył do domu?
- Może i byłoby lepiej, tylko że ja wcale nie mam zamiaru wracać teraz do domu.
- Jak to? Więc gdzie chcesz się udać?
- Przed zachodem słońca mam spotkać się z żoną i synem w wyznaczonym miejscu. Rozstaliśmy się rano aby zwiększyć szanse na powodzenie naszych poszukiwań.
- Więc jesteś tu z żoną i z synem?
- Tak. Kilka dni temu wyruszyliśmy z naszego rodzinnego miasta - Agarodu, z nadzieją poprawy naszego nędznego życia. Jednak przez te kilka dni nie udało nam się znaleźć tego, czego szukamy. Niestety...
- A czego szukacie, jeżeli można wiedzieć?
- Nenazil (bo tak miał na imię przybysz) lekko się zaczerwienił i po krótkiej chwili milczenia odpowiedział:
- Wstyd mówić. Tak naprawdę to sami dokładnie nie wiemy, co spodziewamy się znaleźć.
- Co? Jak możecie szukać czegoś, skoro nawet nie wiecie czego szukacie?
- Nie umiem odpowiedzieć na twoje pytanie - zwrócił się do Roberta. - Ale to nie tak, że nie wiemy czego szukamy. My tylko nie wiemy jak to wygląda. Przypuszczamy, że jest to jakieś miejsce.
- Miejsce? - zapytali.
- Tak, miejsce. Możecie się z nas śmiać, ale cel naszej podróży ma związek ze - tu przerwał na moment, przyjrzał się otaczającym go twarzom, po czym spuścił wzrok i już nieco ciszej dokończył - ze starą legendą.
- Jaką znowu legendą?! - Mateusz sprawiał wrażenie, że powoli ma dość już tych wszystkich przepowiedni, legend, czarów i tajemnic nieustannie towarzyszących im od początku pobytu w tym dziwnym miejscu.
- Z legendą mówiącą o odbudowie Wielkiego Miasta. Nie mówcie, że nie słyszeliście o tej legendzie, a już na pewno o Szesel! - dodał widząc ich zdziwione miny.
- O Szesel słyszeliśmy - odpowiedziała Iza - jednak nie wiedzieliśmy, że jest nazywane "Wielkim Miastem". A co się tyczy legendy, to naprawdę słyszymy o niej po raz pierwszy.
- Niewiarygodne! O tym opowiada sie już małym dzieciom w kołyskach! - zdziwił się Nenazil. - No więc słuchajcie...
    I pospiesznie opowiedział im piękną, acz mało wiarygodną historię, zawierającą w sobie treść owianej tajemnicą legendy. Dowiedzieli się z niej, że tuż po upadku najwspanialszego z miast po świecie rozeszła się nie wiadomo skąd wieść, że po wielu latach, gdy na miejscu zrujnowanego Imperium nie będzie już nawet jednego kamienia, który by mógł świadczyć o państwie sprzed wieków, pojawi się trójka ludzi, którzy nieświadomie odnajdą przepełnione magią miejsce na którym niegdyś istniało Szesel. Ci ludzie mają odbudować miasto, stworzyć na nowo państwo i przywrócić mu dawny blask. Zjednoczyć pod jednym sztandarem wszystkich tych, którzy będą szukali w nowym porządku spokoju, wolności, ładu, równości i ucieczki przed chaosem.
- I tego właśnie miejsca szukam wraz z żoną i synem - dokończył Nenazil. - Wielu ludzi już próbowało, jednak jeszcze nikt go nie odnalazł.
- Przecież mówiłeś, że to miejsce ma zostać odnalezione "nieświadomie", a wy szukacie go jak najbardziej świadomie - zauważył Mateusz.
- Tak. I w tym jest największy problem. Jak można coś znaleźć, gdy się tego nie szuka? Wielu zaczyna w ogóle wątpić w prawdziwość legendy i odbudowę Szesel - twierdzą, że wszystko zostało wymyślone przez tych, którzy nie mogli się pogodzić z upadkiem takiej potęgi i nie dopuszczając do siebie takiej myśli uroili sobie, że Miasto, niczym feniks, odrodzi się kiedyś z popiołów. Mimo wszystko wciąż znajdują się tacy, którzy starają się odnaleźć krainę marzeń.
- Tacy jak wy? - wtrącił Winkler.
- Tacy jak my... Każdy chciałby być jedną z osób opisanych przez legendę. Chcąc czy nie, osoby te zyskałyby ogromną i wieczną sławę. Stałyby się największymi bohaterami jacy kiedykolwiek chodzili po świecie - zamyślił się na chwilę - ale teraz naprawdę muszę już iść.
- Może wybierzemy się razem? - zaproponowała Iza. - I tak nie mamy żadnych planów na dzisiaj, a chętnie poznamy twoją rodzinę. Prawda? - tu zwróciła się do Mateusza i Roberta.
- Oczywiście - odpowiedzieli wspólnie. 

 

Poprzedni rozdział | Następny rozdział
 

bottom of page