top of page

 

Rozdział VII

Święta

 

            Czas płynął wyjątkowo szybko. Nie wiadomo kiedy słoneczne lato ustąpiło miejsca barwnej jesieni, a zaraz potem zaczęły się mroźne ranki zwiastujące nadejście zimy. Gdy pewnego dnia po raz pierwszy spadł śnieg, Iza podzieliła się swoją uwagą z przyjaciółmi:

- Czy wiecie, że niedługo będą święta?

- Co? - zapytał Robert - Przecież to znaczy, że... - zawahał się, po czym dodał przytłumionym głosem - że tkwimy tu już od pół roku.

- Tak. Mi też jest trudno w to uwierzyć. Czas tak szybko tu płynie.

- To będą moje pierwsze święta bez rodziny - zauważył Mateusz. Wydawał się być bardzo smutny.

- Nam też jest z tym ciężko. Ale co możemy na to poradzić? Nie wiemy ani gdzie jesteśmy, ani skąd się tu wzięliśmy. Jak mamy wrócić do domu?

- Wiem, że nie jest to możliwe, ale jednak bardzo mi ich wszystkich brakuje. Szczególnie teraz.

- Wiecie co? Może uczcimy święta razem, w naszym gronie? Przygotujemy wigilię i dekoracje - Iza wyglądała na zauroczoną wizją wspólnie spędzonych świąt Bożego Narodzenia.

- Świetny pomysł! Może namówimy również do tego rodzinę Nenazila?

            Po rozmowie z Marii okazało się, że mimo iż nigdy nie słyszeli oni o Jezusie i jakiejś stajence w Betlejem (ani o samym Betlejem nawet), to również w tym okresie obchodzą Dzień Narodzin Boga. Nawet świętowanie wygląda podobnie - w wigilię tego dnia wspólnie zasiadają do uroczystej kolacji, a w samo święto spotykają się w świątyniach upamiętniając w ten sposób dzień, w którym Bóg przyszedł na świat. W związku z tym ochoczo ofiarowali się do pomocy przy przygotowaniu wszystkiego na święta.

- A tak w ogóle, to skąd wiesz kiedy dokładnie wypadają święta? - zapytał Mateusz.

- Pamiętacie, jak uzgodniliśmy, że pojawiliśmy się tutaj dokładnie dwudziestego pierwszego czerwca? Wtedy zrobiłam coś w rodzaju prowizorycznego kalendarza na znalezionym kawałku drewna i od tamtego czasu regularnie odznaczam każdy dzień. Według moich obliczeń - o ile się nie pomyliłam - dzisiaj jest dwudziesty drugi grudnia.

- Czyli wigilia za dwa dni? - Mateusz nie mógł uwierzyć, że ktoś w ich sytuacji mógł pomyśleć o tym, aby bawić się w kalendarz.

- Dokładnie! - Iza wydawała się być niezwykle z siebie zadowolona.

            Wieczorem cała szóstka zasiadła wspólnie przy stole z zamiarem stworzenia świątecznych dekoracji. Rozkoszując się ciepłem buchającym z kamiennego kominka - który został wykonany (jak zresztą większość nowych rzeczy) dzięki umiejętnościom Nenazila - starali się wydobyć piękno z materiałów jakimi uraczyła ich natura. Posiadali między innymi słomki wyschniętej trawy, podłużne, kolorowe liście przypominające wyglądem pocięte paski papieru, pozbawione liści gałązki o przedziwnych kształtach, wiele kolorowych kuleczek - wszelkiego rodzaju drobne owoce i większe nasiona, które jeszcze wisiały na drzewach. Komponowali z tego kolorowe łańcuchy, słomkowe figurki (takie jak gwiazdki czy płatki śniegu) i wszystko, co tylko przyszło im do głowy.

            Nagle wydarzyło się coś zdumiewającego - gdy Robert wyciągnął rękę po kolejną garść słomek, one nieoczekiwanie same podskoczyły i usadowiły się w jego dłoni.

- Co to było? - zawołała przestraszona Iza - Widzieliście?

- Tak - odpowiedział Robert - ale nie mam pojęcia jak to się stało.

Obejrzał dokładnie słomki, które wykazały wolę współpracy, następnie odłożył je na blat i wyciągnął drżącą ze strachu rękę po następną partię. Wszyscy w skupieniu oczekiwali na to, co się wydarzy. Sytuacja powtórzyła się. Słomki bez niczyjej pomocy wzbiły się w powietrze i poszybowały prosto do Roberta.

- Co to ma znaczyć? - cicho powiedział Mateusz - Przecież to niemożliwe...

- A więc wszelkie wątpliwości prysły! - zawołał w uniesieniu Nenazil - Mamy dowód, że to właśnie wy jesteście wybrańcami opisanymi przez legendę! - wyglądało na to, że latająca trawa nie zrobiła na nim większego wrażenia.

- Jak to? O czym ty mówisz?

- Nie mówiłem wam kim mają być osoby, które odbudują Szesel?

- Jakoś musiało ci umknąć...

- Najwidoczniej zapomniałem. Według legendy świetność Szesel przywrócą trzy osoby: potężny mag, mający ogromną moc, jakiej jeszcze nie posiadał żaden inny czarodziej chodzący po ziemi, wielki kapłan, posiadający przychylność Bogów i ich wsparcie, oraz niepokonany rycerz o niespotykanej dotąd odwadze i sile. To, co przed chwilą wszyscy widzieliśmy nieomylnie świadczy o tym - tu zwrócił się do Roberta - że to właśnie ty jesteś magiem.

- Magiem!? A dlaczego nie, na przykład, kapłanem? - zadrwił sceptyczny jak zwykle gdy chodziło o sprawy związane z magią Mateusz.

- Bo kapłani to słudzy Bogów. Dzięki ich przychylności posiadają moc uzdrawiania, wypędzania złych duchów czy demonów, mogą chronić przed złymi urokami, wpływać na nastrój i samopoczucie ludzi. Najpotężniejsi z kapłanów posiadali nawet moc wskrzeszania, jednak takich historia zna niewielu. Żaden jednak kapłan nie potrafi unosić przedmiotów, takiej mocy nie mają kapłani - potrafi to zrobić tylko prawdziwy mag. Wykorzystują oni siły przyrody, wszechobecną i potężną energię do zmieniania i naginania rzeczywistości. Posiadają moce, o jakich niektórym się nawet nie śniło.

- Jak wy możecie w ogóle w to wierzyć!? - Mateusz przerwał wywody Nenazila widząc zdumione miny Mateusza i Izy - przecież to jakieś bajki dla dzieci!

- Sam widziałeś co się stało. Tego nikt nie wymyślił!

- Wszyscy widzieliśmy - dodał Robert.

- Widziałem i nie mam pojęcia co to było ani co miało znaczyć, ale magowie i czary po prostu nie istnieją! To wymysły wyobraźni!

- Tak sobie wmówiłeś! Nie chcesz, aby to okazało się prawdą! - Iza wyglądała na wzburzoną zaślepieniem młodszego kolegi.

- Wiesz w co chcesz - wtrącił Nenazil - ja powiedziałem tylko o czym mówi legenda, a wszyscy widzieli co się stało. To, czy wy będziecie w to wierzyć czy nie, niczego nie zmieni. Takie jest wasze przeznaczenie. Od tego nie można uciec.

            Na tej rozmowie zakończyło się ich dzisiejsze przygotowywanie dekoracji. Po krótkim pożegnaniu rozeszli się do swoich pokoi, aby w ciszy i skupieniu samemu przemyśleć to, co wydarzyło się w tak niewinnie zapowiadający się wieczór.

 

            W wigilię Bożego Narodzenia wszyscy spotkali się w domu przyjaciół, aby wspólnie spędzić ten wyjątkowy dzień. Każdy w miarę możliwości ubrany był elegancko. Stół uginał się od ogromnej ilości różnorodnych potraw, które wspólnie przygotowywali przez cały dzień. Kolacja odbyła się bez żadnych incydentów. Wieczór minął im na kosztowaniu wyśmienitej strawy oraz wesołych rozmowach. Nikt jednak nie chciał poruszyć tematu tabu - drażliwego tematu, który tkwił wszystkim głęboko w sercach. Nikt nie ośmielił się psuć nastroju, chociaż wszyscy pod świąteczną maską skrywali niepokój i strach wynikające z czekającej ich przyszłości - przyszłości skrytej pod ciemnym i nieprzeniknionym całunem niepewności i tajemnic.

Poprzedni rozdział | Następny rozdział

bottom of page